Post autor: MagdaLena » 15 cze 2009, 10:16
W maju roku 2009, wraz z kilkoma osobami zakończyłam pracę w Sadpolu.Opiszę dokładnie całą historię naszego doświadczenia.Najpierw było ogłoszenie w Gazecie,że jest praca przy zbiorach od czerwca.Dopytałam się o kilka szczegółów,wszystko wyglądało fajnie,2 zł od 1 kg truskawek oraz malin, aktualne od czerwca,więc zaplanowaliśmy wyjazd.Kilka dni później zadzwoniłam ponownie sprawdzając,czy oferta jest wciąż aktualna.Okazało się,że można przyjechać już zaraz pomimo tego,iż nie ma jeszcze zbiorów to możemy przyjechać na pielęgnację malin oraz truskawek.Obiecano nam 50 zł dniówki,osoba,z którą rozmawiałam,pan specjalizujący się w rekrutacji pracowników nic nie powiedział o pracy na akord,więc nie dopytywałam się o to,chociaż wiem,że taka praca sezonowa jest najczęściej spotykana.Dzień przed wyjazdem zadzwoniłam ponownie,aby upewnić się co do rzeczy,które musimy wziąć.Powiedziano,że jest pościel,lodówka,pralka.Trzeba tylko wziąć garnki,patelnie,sztućce itp.Był tez podział na kobiety i mężczyzn.Następnego dnia przybyliśmy na miejsce.Dotarliśmy na adres Wierzbica 11a.Strażnik przywitał się z nami i wziął nasze dokumenty,oddając je dopiero nazajutrz.Gdy czekaliśmy na transport,porozmawialiśmy sobie z nim i w trakcie rozmowy nasza przyszła praca zaczęła nabierać nowych odcieni,po tym co od niego usłyszeliśmy.Mianowicie,że praca jest od 7 do 18,płatna (już) minimum 40 zł do złotych 50.Około 10 jest przerwa (płatna!) na śniadanie,trwająca pół godziny,natomiast przerwa obiadowa o godzinie 14 jest bezpłatna (jak wyjaśnił "jak w każdej normalnej pracy").Kiedy z nim rozmawialiśmy obok nas przechodziła bardzo biednie wyglądająca para,która głośno oznajmiła nam,żebyśmy go nie słuchali ponieważ pan strażnik "każdemu taki kit wciska".Wraz z nowo poznaną koleżanką tylko zaśmialiśmy się z nich,sądząc,że widocznie nie chce im się pracować.Wreszcie po około 30 minutach od przyjazdu do "bazy" na Wierzbicy 11a podjechał autosan i wsiedliśm,a zaraz za nami ogromna grupa ludzi,jakieś czterdzieści osób,Cyganów,Bułgarów,Ukraińców i wszyscy razem pojechaliśmy lekko zdezelowanym autokarem na ulicę Bindugi w miejscowości Kania Polska.Podejrzewam,że gdyby taki autobus wypchany ludźmi w każdym kącie zatrzymała drogówka to nie wyglądałoby to ciekawie.Odtąd tak będziemy dojeżdżać codziennie do pracy i z powrotem do miejsca noclegu,ponieważ odległość dzieląca pola truskawkowe i malinowe od naszego "hotelu" to około 8 km.Ostatniego dnia będziemy już musieli pokonać tę odległość pieszo w celu złapania pksu,ale nie jest to tak długa trasa jak mogłoby się wydawać.Spokojnie można dotrzeć pieszo do pracy,jeśli oczywiście zjadło się rano śniadanie,czyli trzeba by spóźnić się z premedytacją na autobus,który co rano wyjeżdża o 6.15 a następny około 7.Nie ma sensu spieszyć się i niczym bydło wtaszczać do autobusu już o 6.15 czy nawet na następny,zresztą w tym miejscu każdy mówi co innego i nigdy nie ma się pewności co do ilości kursów,które zabierają pracowników.Mozna wstać wczesniej na śniadanie,oczywiście,ale ciężko jest dostać się jednego z 16 palników na 120-150 osobową grupę osób w budynku mieszkalnym.Tak samo z łazienkami,absolutnie nie ma podziału na kobiety i mężczyzn,a w ubikacjach czy w pomieszczeniach prysznicowych nie ma zamka.Nikt nie dba tam o czystość.Nie ma żadnej nawet najmniejszej półeczki na rzeczy potrzebne do zrobienia toalety,nie licząc parapetu.Nie ma nawet malutkiego lusterka,ktore ułatwiłoby ogolenie się itp.,aby poczuć w tych łazienkach przynajmniej minimum komfortu.Zdjęcia wykonane przez użytkownika czarnaewa sa jak najbardziej aktualne,ubikacje wyglądaja wciąz tak samo.Ale wróćmy do początku.Po przyjeździe na miejsce wysiedlismy z autosana i czekaliśmy na dobre poł godziny na kogoś,kto łaskawie udzieliłby nam informacji,gdzie mamy sie udać i gdzie spać(na drodze do Wierzbicy zadzowniłam pod numer z ogloszenia,aby dopytać się o miejsce,gdzie mamy sie udać i aby dać znak,że juz przyjechalismy,tak jak z tym panem się umawiałam,czyli na godzinę popołudniową).W końcu pan zarządca budynku mieszkalnego się pojawił,ale też nie raczył od razu się nami zając od początku do końca robiąc wrażenie wielkiego poświecenia ze swojej strony,kiedy prosiło się go o coś,podobnie jak jego partnerka.Nie wiem jak to jest w budynkach w pobliżu bazy,ponoć lepiej,ale sytuacja na Bindugi wygląda tragicznie,więc piszę to po to,aby nikt nie zawiódł się tak jak my i oczekiwał chociaż odrobiny życzliwości,pomocy i komfortu.Po długich chwilach oczekiwania w końcu łaskawie zostaliśmy przydzieleni do pokoju.Pokój był na 18 osób,łózka były najprawdopodobniej wzięte z więzienia albo wojska,zespawane na kształt piętrowych.Wszystko byłoby w porządku w miarę,gdyby nie to,że mimo próśb o obiecaną pościel nie dostaliśmy jej,poniewaz okazało się,że przysługuje tylko Ukraińcom.Mimo batalii o nią i telefonie do pana,z ktorym rozmawialiśmy o pościeli nie udalo nam się jej uzyskac i zmuszeni byliśmy pierwszą noc spać bez niej w okropnie zimnym pokoju.Łatwo można sobie wyobrazić,jaka jest wtedy gotowość do porannej pracy i pobudki o 6, ale mimo to byliśmy pełni nadzieji,udało nam się nawet pojechać do pracy Lublinem.Wiedzieliśmy,że dzisiaj wszystkie sprzeczne informacje,jakie uzyskiwaliśmy od pracowników stałych i sezonowych ułożą się w jedną całość i nareszcie sami przekonamy,jak to jest pracować w Sadpolu.Zostaliśmy przydzieleni do rzędów malin i kazano nam wyrywać młode pędy oraz chwasty na odległosć jednej stopy od krzaka maliny.Platne 20 zł od 100m,taki rząd robiło sie w parach,jedna osoba od jednej strony rzędu,druga od drugiej strony i każda dostawała po 20 zł.Na początku było to miłe zajęcie,tym bardziej,że wydawało się,że szybko to pójdzie,ponieważ nie byliśmy opieszali.Jednak w miarę posuwania się pracy było coraz więcej trawy i chwastów,ktore trzeba było wyrywać rękawiczkami,które wszyscy dostali od pani brygadzistki.Okolo 14-15 były już strasznie podarte,czasem można było dostać drugą parę,jeśli była,natomiast grabie przysługiwały tylko tym,którzy jako pierwsi się do nich "dobrali",ponieważ sprzętu nie było za wiele.Po przekalkulowaniu,opłata za tę siermiężną pracę wychodziła równo 20 gr za metr (2 zł od 10 metrów,czyli przęsła).Na metr przypadało około 4-5 krzaków malin.Wychodziło ok.2-3 zł na godzinę,ale oczywiście "najlepsi" dostawali "nawet" 50 zł,co biorąc pod uwage pracę do 18.00 nie było szczytem marzeń.Wcześniejsze zakończenie pracy nie było możliwe,ponieważ trzeba było odrobić hotel-jeśli.zostało się w pokoju i w ogóle nie poszło do pracy,wtedy dniówka w wys.20 zł była potrącana z poprzedniego dnia,tego się dowiedzieliśmy od dłuższych bywalców i nie mieliśmy ochoty sprawdzać,czy to prawda,możliwe,że był to jeden ze sposobów zastraszania i jak największego wyzyskiwania pracownika.11 h pracy za 20-30 zł nie było godną płacą,tym bardziej,że na polach nie dało sie zjeść nic ciepłego.Tak,byli tacy,co "wyciągali" 50 zł,jednak nie było to możliwe dla normalnej osoby,chyba,że kosztem zdrowia i garba.Standardowe wynagrodzenie wynosiło 20 zł i wystarczało akurat na codzienne zakupy w dość drogich małych sklepikach,w końcu nie było tam supermarketów.Jednak było to dobre wyjście dla osób bez mieszkania,w końcu mieszkanie było "darmowe',wystarczyło jedynie pracować od rana do wieczora na polu,czy dla osób pochodzących z miejscowości,gdzie w ogóle nie ma pracy,ale nie dla ludzi z większymi perspektywami,z dużego miasta,chociaż też przyzwyczajonych do ciężkiej pracy,które chciały zarobić na wakacje.Praca ta nie byłaby upokarzająca,gdyby nie tak niskie wynagrodzenie,a niestety było to upokarzające,być popędzanym i ruganym za marne 20 zł.Jednak wszyscy nasi towarzysze pracy żyli nadzieją zbliżających się wielkimi krokami zbiorów.Ktoś usłyszał,że najlepsi będą mogli zbierać już pierwsze owoce za tydzień,potem z kolei,że do zbiorów zsotaną przydzieleni jedynie ci ludzie,którzy pielili.Generalnie wydawało się to wielkim przywilejem,móc zbierać owoce Sadpolowi a najpierw czekać na te zbiory, dostając 20 zł dniówki za ciężką i potrzebną pracę.Drugiego dnia było to samo,ledwo zrobiliśmy to 100 m,ponieważ krzaki były coraz bardziej zarośnięte.Już wiedzieliśmy,że długo tu nie zostaniemy.Żałowaliśmy,że nie mieliśmy obietnic pana Z. od rekrutacji na piśmie,w umowie,tak jak to mieli studenci z Mołdawii,którzy przyjechali tu przez agencję,która obiecywała im 700 dolarów na miesiąc.Tego drugiego dnia z jeszcze większym trudem musiałam walczyć o pościel,powieważ pani X od zarządcy podsłuchała w autokarze,że planujemy wyjechać stąd w sobotę albo jeszcze szybciej,więc wyszła z założenia,że nie opłaca jej się nam dostarczać kołder.Ostatecznie wszystko dla nas dobrze sie zakończyło,otrzymaliśmy to minimum.Trzeciego dnia przydzielono nas do dość lekkiej pracy polegającej na wycinaniu jedynie małych pędów malin,właściwie to nawet byliśmy zachwyceni tą pracą,ponieważ była lekka i przyjemna.tego samego dnia,rano,podjęliśmy decyzję,że wyjeżdżamy w czwartek,ale po rozmowie z odpowiednimi osobami okazało się,że jest to cały ciężki proceder,ponieważ dopiero w sobotę są wypłacane pieniądze, a nie ma możliwości otrzymania jej wcześniej droga wyjątku,ponieważ w kasie nie ma pieniędzy.Jedyną radą na to było to,aby porozmawiać z właścicielem,ale nikt nie chciał podać nam kontaktu do neigo ani nawet nazwiska.Wielce tajemnicza to była postać.Natomiast pieniądze z piątku i soboty wypłacane były dopiero za tydzień,więc nie opłacało nam się przyjeżdzać kolejny raz,chociaż była też możliwość wysłania ich pocztą,ale woleliśmy nie ryzykować.Toteż pogodzeni z losem i z biurokracją wycinaliśmy pędy,nie wiedząc nawet,jaką sumę za to dostaniemy,ponieważ brygadzistka nie mogła tego rostrzygnąć.Później udzieliła nam informacji,że 5 zł od 100m bodajże,następnie zostało to zmienione na 3 zł za godzinę,więc na polu dało się słyszeć głosy entuzjazmu.Niestety jakiś czas później kazano wszytkim przejśc w inne miejsce i wielką grupą poszliśmy jakies 1,5 kilometra dalej.Ustawiliśmy się przy grządkach i nie byłaby to taka zła praca,gdyby nie obrzydliwy smród ogromnych ilości gnojówki tudziez mułu rzecznego w dużym natężeniu obok naszego miejsca pracy.Okropnie mdliło i nie dało sie pracować,więc zbuntowaliśmy się i nie pracowaliśmy,tym bardziej słysząc,jaką dostaniemy zapłatę ale o tym zaraz.Okazało się,że im mniej było chwastów i innych śmieci do wyrwania czyli im mniej praca była ciężka i dość przyjemna,tym mniej było za to pieniędzy.Tym razem brygadzistki oznajmiły nam,że za 100 metrów dostaniemy 6 złotych.Niesamowicie oburzeni olalismy pracę(nasza koleżnaka,która pracowała przy nich z wytrwałością dostała 12 zl za dzień pracy,jak nam pod koniec dnia powiedziała).Nasz bojkot nie poszedł na marne,po jakimś czasie przyszła do nas brygadzistka mówiąc,że jestesmy rozliczeni i możemy odebrać pieniądze.czyli jednak były pieniądze dla nas,ale znalazły się dopiero wtedy,gdy okazalo się,że nic więcej z nas już nie "wycisną".Odebraliśmy je,"dniówka" była w wysokosci 3 złotych,ale odrobiona więc myśleliśmy,że do rana możemy zostać w hotelu,jednak grubo się myliliśmy,poniewaz pan zarządca dostał "cynk" i gdy nas ujrzał po 1,5 h spaceru z bazy na ulicę Bindugi kazał nam opuścić jak najszybciej hotel.Taki był piękny koniec naszej przygody z Sadpolem.Napisałam to po to,aby osoby,które chcą wyjechać na zbiory,aby zarobić na wakacje nie rozczarowaly się tak jak my i z góry wiedziały,czego mogą oczekiwać.Nie polecam takiej pracy absolutnie,praca na pewno nie jest proporcjonalna do wynagrodzenia.I nie ma mowy o podziale na kobiety i mężczyzn,przydzielanie do pokoi jest przypadkowe,a także nie ma tam żadnego szacunku i życzliwości w stosunku do pracowników.
W maju roku 2009, wraz z kilkoma osobami zakończyłam pracę w Sadpolu.Opiszę dokładnie całą historię naszego doświadczenia.Najpierw było ogłoszenie w Gazecie,że jest praca przy zbiorach od czerwca.Dopytałam się o kilka szczegółów,wszystko wyglądało fajnie,2 zł od 1 kg truskawek oraz malin, aktualne od czerwca,więc zaplanowaliśmy wyjazd.Kilka dni później zadzwoniłam ponownie sprawdzając,czy oferta jest wciąż aktualna.Okazało się,że można przyjechać już zaraz pomimo tego,iż nie ma jeszcze zbiorów to możemy przyjechać na pielęgnację malin oraz truskawek.Obiecano nam 50 zł dniówki,osoba,z którą rozmawiałam,pan specjalizujący się w rekrutacji pracowników nic nie powiedział o pracy na akord,więc nie dopytywałam się o to,chociaż wiem,że taka praca sezonowa jest najczęściej spotykana.Dzień przed wyjazdem zadzwoniłam ponownie,aby upewnić się co do rzeczy,które musimy wziąć.Powiedziano,że jest pościel,lodówka,pralka.Trzeba tylko wziąć garnki,patelnie,sztućce itp.Był tez podział na kobiety i mężczyzn.Następnego dnia przybyliśmy na miejsce.Dotarliśmy na adres Wierzbica 11a.Strażnik przywitał się z nami i wziął nasze dokumenty,oddając je dopiero nazajutrz.Gdy czekaliśmy na transport,porozmawialiśmy sobie z nim i w trakcie rozmowy nasza przyszła praca zaczęła nabierać nowych odcieni,po tym co od niego usłyszeliśmy.Mianowicie,że praca jest od 7 do 18,płatna (już) minimum 40 zł do złotych 50.Około 10 jest przerwa (płatna!) na śniadanie,trwająca pół godziny,natomiast przerwa obiadowa o godzinie 14 jest bezpłatna (jak wyjaśnił "jak w każdej normalnej pracy").Kiedy z nim rozmawialiśmy obok nas przechodziła bardzo biednie wyglądająca para,która głośno oznajmiła nam,żebyśmy go nie słuchali ponieważ pan strażnik "każdemu taki kit wciska".Wraz z nowo poznaną koleżanką tylko zaśmialiśmy się z nich,sądząc,że widocznie nie chce im się pracować.Wreszcie po około 30 minutach od przyjazdu do "bazy" na Wierzbicy 11a podjechał autosan i wsiedliśm,a zaraz za nami ogromna grupa ludzi,jakieś czterdzieści osób,Cyganów,Bułgarów,Ukraińców i wszyscy razem pojechaliśmy lekko zdezelowanym autokarem na ulicę Bindugi w miejscowości Kania Polska.Podejrzewam,że gdyby taki autobus wypchany ludźmi w każdym kącie zatrzymała drogówka to nie wyglądałoby to ciekawie.Odtąd tak będziemy dojeżdżać codziennie do pracy i z powrotem do miejsca noclegu,ponieważ odległość dzieląca pola truskawkowe i malinowe od naszego "hotelu" to około 8 km.Ostatniego dnia będziemy już musieli pokonać tę odległość pieszo w celu złapania pksu,ale nie jest to tak długa trasa jak mogłoby się wydawać.Spokojnie można dotrzeć pieszo do pracy,jeśli oczywiście zjadło się rano śniadanie,czyli trzeba by spóźnić się z premedytacją na autobus,który co rano wyjeżdża o 6.15 a następny około 7.Nie ma sensu spieszyć się i niczym bydło wtaszczać do autobusu już o 6.15 czy nawet na następny,zresztą w tym miejscu każdy mówi co innego i nigdy nie ma się pewności co do ilości kursów,które zabierają pracowników.Mozna wstać wczesniej na śniadanie,oczywiście,ale ciężko jest dostać się jednego z 16 palników na 120-150 osobową grupę osób w budynku mieszkalnym.Tak samo z łazienkami,absolutnie nie ma podziału na kobiety i mężczyzn,a w ubikacjach czy w pomieszczeniach prysznicowych nie ma zamka.Nikt nie dba tam o czystość.Nie ma żadnej nawet najmniejszej półeczki na rzeczy potrzebne do zrobienia toalety,nie licząc parapetu.Nie ma nawet malutkiego lusterka,ktore ułatwiłoby ogolenie się itp.,aby poczuć w tych łazienkach przynajmniej minimum komfortu.Zdjęcia wykonane przez użytkownika czarnaewa sa jak najbardziej aktualne,ubikacje wyglądaja wciąz tak samo.Ale wróćmy do początku.Po przyjeździe na miejsce wysiedlismy z autosana i czekaliśmy na dobre poł godziny na kogoś,kto łaskawie udzieliłby nam informacji,gdzie mamy sie udać i gdzie spać(na drodze do Wierzbicy zadzowniłam pod numer z ogloszenia,aby dopytać się o miejsce,gdzie mamy sie udać i aby dać znak,że juz przyjechalismy,tak jak z tym panem się umawiałam,czyli na godzinę popołudniową).W końcu pan zarządca budynku mieszkalnego się pojawił,ale też nie raczył od razu się nami zając od początku do końca robiąc wrażenie wielkiego poświecenia ze swojej strony,kiedy prosiło się go o coś,podobnie jak jego partnerka.Nie wiem jak to jest w budynkach w pobliżu bazy,ponoć lepiej,ale sytuacja na Bindugi wygląda tragicznie,więc piszę to po to,aby nikt nie zawiódł się tak jak my i oczekiwał chociaż odrobiny życzliwości,pomocy i komfortu.Po długich chwilach oczekiwania w końcu łaskawie zostaliśmy przydzieleni do pokoju.Pokój był na 18 osób,łózka były najprawdopodobniej wzięte z więzienia albo wojska,zespawane na kształt piętrowych.Wszystko byłoby w porządku w miarę,gdyby nie to,że mimo próśb o obiecaną pościel nie dostaliśmy jej,poniewaz okazało się,że przysługuje tylko Ukraińcom.Mimo batalii o nią i telefonie do pana,z ktorym rozmawialiśmy o pościeli nie udalo nam się jej uzyskac i zmuszeni byliśmy pierwszą noc spać bez niej w okropnie zimnym pokoju.Łatwo można sobie wyobrazić,jaka jest wtedy gotowość do porannej pracy i pobudki o 6, ale mimo to byliśmy pełni nadzieji,udało nam się nawet pojechać do pracy Lublinem.Wiedzieliśmy,że dzisiaj wszystkie sprzeczne informacje,jakie uzyskiwaliśmy od pracowników stałych i sezonowych ułożą się w jedną całość i nareszcie sami przekonamy,jak to jest pracować w Sadpolu.Zostaliśmy przydzieleni do rzędów malin i kazano nam wyrywać młode pędy oraz chwasty na odległosć jednej stopy od krzaka maliny.Platne 20 zł od 100m,taki rząd robiło sie w parach,jedna osoba od jednej strony rzędu,druga od drugiej strony i każda dostawała po 20 zł.Na początku było to miłe zajęcie,tym bardziej,że wydawało się,że szybko to pójdzie,ponieważ nie byliśmy opieszali.Jednak w miarę posuwania się pracy było coraz więcej trawy i chwastów,ktore trzeba było wyrywać rękawiczkami,które wszyscy dostali od pani brygadzistki.Okolo 14-15 były już strasznie podarte,czasem można było dostać drugą parę,jeśli była,natomiast grabie przysługiwały tylko tym,którzy jako pierwsi się do nich "dobrali",ponieważ sprzętu nie było za wiele.Po przekalkulowaniu,opłata za tę siermiężną pracę wychodziła równo 20 gr za metr (2 zł od 10 metrów,czyli przęsła).Na metr przypadało około 4-5 krzaków malin.Wychodziło ok.2-3 zł na godzinę,ale oczywiście "najlepsi" dostawali "nawet" 50 zł,co biorąc pod uwage pracę do 18.00 nie było szczytem marzeń.Wcześniejsze zakończenie pracy nie było możliwe,ponieważ trzeba było odrobić hotel-jeśli.zostało się w pokoju i w ogóle nie poszło do pracy,wtedy dniówka w wys.20 zł była potrącana z poprzedniego dnia,tego się dowiedzieliśmy od dłuższych bywalców i nie mieliśmy ochoty sprawdzać,czy to prawda,możliwe,że był to jeden ze sposobów zastraszania i jak największego wyzyskiwania pracownika.11 h pracy za 20-30 zł nie było godną płacą,tym bardziej,że na polach nie dało sie zjeść nic ciepłego.Tak,byli tacy,co "wyciągali" 50 zł,jednak nie było to możliwe dla normalnej osoby,chyba,że kosztem zdrowia i garba.Standardowe wynagrodzenie wynosiło 20 zł i wystarczało akurat na codzienne zakupy w dość drogich małych sklepikach,w końcu nie było tam supermarketów.Jednak było to dobre wyjście dla osób bez mieszkania,w końcu mieszkanie było "darmowe',wystarczyło jedynie pracować od rana do wieczora na polu,czy dla osób pochodzących z miejscowości,gdzie w ogóle nie ma pracy,ale nie dla ludzi z większymi perspektywami,z dużego miasta,chociaż też przyzwyczajonych do ciężkiej pracy,które chciały zarobić na wakacje.Praca ta nie byłaby upokarzająca,gdyby nie tak niskie wynagrodzenie,a niestety było to upokarzające,być popędzanym i ruganym za marne 20 zł.Jednak wszyscy nasi towarzysze pracy żyli nadzieją zbliżających się wielkimi krokami zbiorów.Ktoś usłyszał,że najlepsi będą mogli zbierać już pierwsze owoce za tydzień,potem z kolei,że do zbiorów zsotaną przydzieleni jedynie ci ludzie,którzy pielili.Generalnie wydawało się to wielkim przywilejem,móc zbierać owoce Sadpolowi a najpierw czekać na te zbiory, dostając 20 zł dniówki za ciężką i potrzebną pracę.Drugiego dnia było to samo,ledwo zrobiliśmy to 100 m,ponieważ krzaki były coraz bardziej zarośnięte.Już wiedzieliśmy,że długo tu nie zostaniemy.Żałowaliśmy,że nie mieliśmy obietnic pana Z. od rekrutacji na piśmie,w umowie,tak jak to mieli studenci z Mołdawii,którzy przyjechali tu przez agencję,która obiecywała im 700 dolarów na miesiąc.Tego drugiego dnia z jeszcze większym trudem musiałam walczyć o pościel,powieważ pani X od zarządcy podsłuchała w autokarze,że planujemy wyjechać stąd w sobotę albo jeszcze szybciej,więc wyszła z założenia,że nie opłaca jej się nam dostarczać kołder.Ostatecznie wszystko dla nas dobrze sie zakończyło,otrzymaliśmy to minimum.Trzeciego dnia przydzielono nas do dość lekkiej pracy polegającej na wycinaniu jedynie małych pędów malin,właściwie to nawet byliśmy zachwyceni tą pracą,ponieważ była lekka i przyjemna.tego samego dnia,rano,podjęliśmy decyzję,że wyjeżdżamy w czwartek,ale po rozmowie z odpowiednimi osobami okazało się,że jest to cały ciężki proceder,ponieważ dopiero w sobotę są wypłacane pieniądze, a nie ma możliwości otrzymania jej wcześniej droga wyjątku,ponieważ w kasie nie ma pieniędzy.Jedyną radą na to było to,aby porozmawiać z właścicielem,ale nikt nie chciał podać nam kontaktu do neigo ani nawet nazwiska.Wielce tajemnicza to była postać.Natomiast pieniądze z piątku i soboty wypłacane były dopiero za tydzień,więc nie opłacało nam się przyjeżdzać kolejny raz,chociaż była też możliwość wysłania ich pocztą,ale woleliśmy nie ryzykować.Toteż pogodzeni z losem i z biurokracją wycinaliśmy pędy,nie wiedząc nawet,jaką sumę za to dostaniemy,ponieważ brygadzistka nie mogła tego rostrzygnąć.Później udzieliła nam informacji,że 5 zł od 100m bodajże,następnie zostało to zmienione na 3 zł za godzinę,więc na polu dało się słyszeć głosy entuzjazmu.Niestety jakiś czas później kazano wszytkim przejśc w inne miejsce i wielką grupą poszliśmy jakies 1,5 kilometra dalej.Ustawiliśmy się przy grządkach i nie byłaby to taka zła praca,gdyby nie obrzydliwy smród ogromnych ilości gnojówki tudziez mułu rzecznego w dużym natężeniu obok naszego miejsca pracy.Okropnie mdliło i nie dało sie pracować,więc zbuntowaliśmy się i nie pracowaliśmy,tym bardziej słysząc,jaką dostaniemy zapłatę ale o tym zaraz.Okazało się,że im mniej było chwastów i innych śmieci do wyrwania czyli im mniej praca była ciężka i dość przyjemna,tym mniej było za to pieniędzy.Tym razem brygadzistki oznajmiły nam,że za 100 metrów dostaniemy 6 złotych.Niesamowicie oburzeni olalismy pracę(nasza koleżnaka,która pracowała przy nich z wytrwałością dostała 12 zl za dzień pracy,jak nam pod koniec dnia powiedziała).Nasz bojkot nie poszedł na marne,po jakimś czasie przyszła do nas brygadzistka mówiąc,że jestesmy rozliczeni i możemy odebrać pieniądze.czyli jednak były pieniądze dla nas,ale znalazły się dopiero wtedy,gdy okazalo się,że nic więcej z nas już nie "wycisną".Odebraliśmy je,"dniówka" była w wysokosci 3 złotych,ale odrobiona więc myśleliśmy,że do rana możemy zostać w hotelu,jednak grubo się myliliśmy,poniewaz pan zarządca dostał "cynk" i gdy nas ujrzał po 1,5 h spaceru z bazy na ulicę Bindugi kazał nam opuścić jak najszybciej hotel.Taki był piękny koniec naszej przygody z Sadpolem.Napisałam to po to,aby osoby,które chcą wyjechać na zbiory,aby zarobić na wakacje nie rozczarowaly się tak jak my i z góry wiedziały,czego mogą oczekiwać.Nie polecam takiej pracy absolutnie,praca na pewno nie jest proporcjonalna do wynagrodzenia.I nie ma mowy o podziale na kobiety i mężczyzn,przydzielanie do pokoi jest przypadkowe,a także nie ma tam żadnego szacunku i życzliwości w stosunku do pracowników.